Sylwetki

Rocko(?)holic


Ogólnie rzecz biorąc, muzyka rockowa jest stosunkowo prosta. Kilka akordów, chwytliwy gitarowy riff, charakterystyczny wokal... W wielu przypadkach nawet tekst schodzi na drugi plan – może traktować o najbardziej oczywistej, a wręcz banalnej rzeczy: głupim spotkaniu, wyjściu do baru, czy randce z kobietą. I na tym polega jej urok. 
 
Jest prosta, a jednocześnie ma w sobie coś takiego, że masz ochotę złapać gitarę i powtórzyć zagrany riff, czy refren, rytmicznie skakać, czy mimowolnie potrząsać głową. Do tego wszystkiego przydałoby się jeszcze gitarowe solo, nieprawdaż? Najlepiej takie, które idealnie dopełnia całość, składa się z dobrze dobranych dźwięków, a nie stanowi tylko popis umiejętności technicznych.

Opisuję tutaj, mocno subiektywnie, idealny przepis na świetny, rockowy/hard-rockowy, czy hard bluesowy kawałek. Mistrzowie korzystają z tego przepisu do dziś, a każdy ich nowy numer to magia, która nie pozwala przyciszać płyty w samochodzie. Mam na myśli na przykład wiekowych już AC/DC, którzy jakiś czas temu wydali nowy album, idealnie wpasowując się w tę konwencję, w ten idealny przepis – przez co kawałki na nowej płycie brzmią jak te nagrane wiele lat wcześniej. Tak samo działa muzycznie nieśmiertelny Gary Moore, który praktycznie w każdym utworze stosował tę samą tonację, proste teksty, wersy powtarzane kilkanaście razy w czasie trwania utworu. Ale mimo tej prostoty, jest magia, mistrzostwo, kunszt. Po tym przydługim wstępie, w którym starałem się opisać esencję, magię muzyki rockowej, przejdźmy do głównych bohaterów tekstu – zespołu Rockoholic z Mikołajem Krawczykiem na czele.

Rockoholic - Mokołaj Krawczyk, fot. Robert Stasiukiewicz
Na dobrą sprawę, miałem jedynie dwa kawałki do dyspozycji (zespół wydał dwa single) i urywek z próby zespołu. Pominę w tym przypadku teksty piosenek, bo tak jak już napisałem, dla mnie w muzyce rockowej schodzą one na dalszy plan. Być może dlatego, że sam jestem gitarzystą i raczej skupiam się na muzyce gitarowo - sekcyjnej. Nie o to chodzi, że same słowa są zbędne – po prostu istnieje wiele przebojów, które mają bardzo prosty, a często i powtarzający się tekst, a stały się ponadczasowe. Chodzi o całość. Przechodząc do zespołu Rockoholic, zastanawiam się – czy to na pewno muzyka rockowa, tak jak wskazuje nazwa? Bardziej nazwałbym ją pop-rockową. Niby są przesterowane gitary, rozpoznawalny wokalista, prosta forma zachowana, ale czegoś mi jednak brakuje, by nazwać w pełni Rockoholic „zespołem rockowym”. 


Może dlatego, że gitary grają dość płasko, a praktycznie cały utwór brzmi podobnie? Ścieżki gitarowe i wokalne są nieco schematyczne i mogłyby bardziej zaskakiwać. Solo gitarowe z kolei, zdaje się być niejako wyjęte z innego utworu, albo bywa po prostu zaimprowizowane – bez wyraźnego akcentu na odpowiednich dźwiękach, a artykulacja nie do końca przejrzysta. To oczywiście nic złego – ale w rozumieniu pop-rockowym, komercyjnym, radiowym. Gdyby jednak pomyśleć o zespole Rockoholic jak o „artyście przyjaznemu mediom”, to wpasowują się idealnie. Piosenki zawierają również chórki, co dopełnia całość, a i jest przystojny frontman w skórzanej kurtce z gitarą. 
 

Ktoś może powiedzieć, że trochę zbyt krytycznie podszedłem do tematu „czystej muzyki rockowej”, bo „przecież każdy pisze takie piosenki, by ludzie ich słuchali i żeby były puszczane w stacjach radiowych”. No, prawie każdy. Oczywiście, fakt jest taki, że muzyka w ogólnym znaczeniu bardzo się skomercjalizowała. To jasne, choć niektórym ciężko się z tym pogodzić...  Ciężko też przejść obojętnie obok rozpoznawalności Mikołaja Krawczyka, ze względu na aktorską karierę, która też niewątpliwie wpływa na popularność Zespołu. To ważne, bo konkurencja na rynku muzycznym jest przeogromna.

Niewątpliwie zespół Rockoholic to kandydaci do odniesienia radiowego, medialnego sukcesu. Gdyby tylko popracować jeszcze nad większą charyzmą (bo potencjał jest) i „konkretniejszymi gitarami”, to sukces murowany. 
 
 
Filip Wróblewski.
___
 
UWAGA!
Po reaktywacji i zmianach w składzie zespół Rockoholic wystąpi 10 stycznia 2016 o godz. 17.30 w Bonarka City Center w Krakowie. Koncert w ramach WOŚP. 
 
Więcej informacji również na Fanpage'u zespołu oraz stronie www.muzzo.pl


______


Po królewsku

Będąc nastolatką natknęłam się na film biograficzny o pewnym muzyku. Niesamowicie mnie zaciekawił i z zapartym tchem ogłądałam go do końca. Tego artysty nie znałam wcześniej, ale z każdą minutą chciałam dowiedzieć się o nim więcej i czekałam na kolejne piosenki prezentowane w filmie. Jego głos niesamowicie mnie urzekał, a tuż po napisach końcowych pobiegłam do rodziców prosząc o jego płytę – o płytę Nat King Cole'a
Nat King Cole, fot. źródło: schedule.wwtw.com
Zawdzięczam mu moją miłość do jazzowych ballad. Wciąż puszczam tę płytę (tak, dostałam ją!) i przenoszę się z Natem w inny świat. I jego głos wciąż wywołuje u mnie ciarki – bo potrafił niesamowicie hipnotyzować.
 
Nat King Cole, a właściwie Nathaniel Adams Coles urodził się w 1919 roku (inne źródła podają 1917, a nawet 1915 rok), a zmarł w 1965 w Santa Monica. Początkowo występował jako pianista. Dopiero później rozpoczął karierę wokalisty. W 1937 roku grał koncerty w klubach jazzowych w Los Angeles. Podobno to właśnie tam, w klubie Sewanee Inn, narodził się jego przydomek "King" – właściciel klubu przezywał go "King Cole" i zaproponował, by na czas koncertów wkładał papierową koronę na głowę. Sama korona nie przetrwała, ale przezwisko się przyjęło i zostało z muzykiem już na stałe.

Nat King Cole, fot. źródło: vintageblackglamour.tumblr.com
W 1939 roku Cole rozpoczął przygodę z zespołem, występując razem z Oscarem Moore'em oraz Wesleyem Prince'em jako Trio King Cole
Z biegiem czasu muzyk odszedł jednak od "typowego" grania jazzu w stronę delikatniejszych ballad. Ale to właśnie dzięki nim stał się tak szeroko rozpoznawalny – przeszedł do historii jako artysta śpiewający "przyjemną", często romantyczną muzykę.
Najbardziej znanymi utworami artysty są: Unforgettable (to mój absolutny nr 1 wśród jego piosenek), nostalgiczne When I Fall in Love, czy Mona Lisa.  Wszystkie piosenki Cole'a są dla mnie niepowtarzalne i po prostu urzekające. Ich klimat, jego ciepły, głęboki głos o niesamowitej barwie tworzą idealną całość. 

Co być może zaskakujące, za życia Cole palił trzy paczki papierosów dziennie! Podobno twierdził, że to właśnie papierosom zawdzięcza swoją barwę głosu. Niestety, nie skończyło się to dobrze – to właśnie przez nie przedwcześnie zmarł – na raka płuc, żyjąc zaledwie 46. lat.
 Artystę pochowano w Mauzoleum Wolności w Forest Lawn w Glendale w Kalifornii (USA). W 2000 roku Cole został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame - muzeum honorującego artystów rockowych i inne osoby, które wniosły wkład w rozwój muzyki. Swój talent Nat King Cole "przekazał" córce, Natalie Cole, która rozpoczęła przygodę z muzyką już w wieku 11. lat. W 1991 artystka wydała album Unforgettable... With Love, z własnymi aranżacjami piosenek ojca – który przyniósł największy sukces w jej karierze.


Martyna Janekowicz.

_________



Kennedy

Myles Kennedy
Dziś parę słów o muzyku, o którym usłyszałem trochę przez
przypadek – śledząc muzyczne dokonania jednego z moich ulubionych gitarzystów – Slasha. To z nim właśnie Myles Kennedy zaczął współpracę w 2009 roku, kiedy to nagrali razem dwa utwory na pierwszą solową płytę gitarzysty Guns n’ Roses. 
 



Myles urodził się w 1969 w małym mieście Spokane w stanie Waszyngton. W USA, rzecz jasna. Przed karierą u boku Slasha grał w kilku zespołach, zarówno jako wokalista, jak i gitarzysta. Zdarzyło mu się nawet zagrać w filmie „Gwiazda rocka” – dla ciekawskich.



Jak już wspominałem, frontman formacji Alter Bridge, jeszcze wcześniej w szkolnym bandzie They Mayfield Four, rzucił mi się w uszy dopiero, gdy zaczął współpracę ze Slashem, dlatego też skupię się na tej części jego kariery.



Przede wszystkim, Myles ma niesamowity głos, 4 oktawy. Potrafi śpiewać zarówno wysokie partie tenorowym głosem, jak i pomruczeć ciepłym, barytonowym brzmieniem w dolnych rejestrach. Płyta Apocalyptic Love, wydana w 2012 roku, to po prostu mistrzostwo świata. Zarówno gitarowo, muzycznie, jak i wokalnie. Myles w każdym utworze śpiewa inaczej, genialna barwa przyprawia o ciarki i chyba nigdy się nie nudzi. Doskonały technicznie.

Słuchając nagrań z koncertów, ciężko oprzeć się wrażeniu, że Myles jest jednym z najlepiej brzmiących na żywo wokalistów rockowych. Wielokrotnie razem ze Slashem wykonywali utwory z repertuaru Guns n’ Roses, w których także wypadał fenomenalnie. Śmiem twierdzić, że obecnie lepiej. niż starzejący się już Axl Rose (wokalista Gunsów).

Myles Kennedy i Slash



Warto też wspomnieć o występach akustycznych, w których Myles dodatkowo gra na gitarze. Ja na początku swojej „kariery” gitarowej nie potrafiłem wykrztusić z siebie słowa, gdy grałem, a co dopiero śpiewać. NA TAKIM POZIOMIE. Czapki z głów. Prawie godzinny koncert z Max Sessions w 2010 roku ze Slashem wciąż robi na mnie ogromne wrażenie. Mistrzostwo. Ciężko napisać coś więcej o człowieku, którego nie da się pomylić z nikim innym. Kilka słów wystarczy, by osoby średnio zorientowane w temacie usłyszały, że mają do czynienia z bardzo dobrym wokalistą, a Ci bardziej "siedzący" w temacie nie będą mieli wątpliwości, że to właśnie Myles.  

Myles Kennedy

Ten, nazwijmy to, luźny felieton to jedynie przedstawienie czubka góry lodowej talentu i kariery Mylesa Richarda Bass’a (bo takie też jest jego prawdziwe nazwisko) i zachęta do poznania bliżej twórczości. Nie tylko we współpracy ze Slashem, ale również Alter Bridge, gdzie Myles dzielnie pełni również funkcję gitarzysty rytmicznego u boku kolejnego wirtuoza – Marka Tremonti’ego. 

  





Zachęcam więc do pogrzebania głębiej w internecie, a przede wszystkim posłuchania przedstawionego przeze mnie muzyka. Mnie osobiście najbardziej urzekł w wykonaniach akustycznych, a Was? Piszcie na fanpejdżu! Do napisania.


Filip Wróblewski

__________
 
I'm on fire!

Przyznaję się, szaleję za nim odkąd go pierwszy raz usłyszałam. Przyznaję, przesłuchałam wersje oryginalne jego piosenek, jak i te, które grał akustycznie. Bo Saris zagościł na dobre na mojej playliście oraz w muzycznej pamięci i sercu. Jego niepowtarzalny głos i chwytliwe piosenki absolutnie przenikają do podświadomości i wywołują... nucenie oraz mimowolne podrygiwanie.

Bo Saris, a właściwie Boris Titulaer urodził się w "muzycznej rodzinie" - jego ojciec, znany artysta jazzowy, nie mógł nie zarazić syna swoją pasją. Boris poszedł tą samą drogą, przyłączając się w 2001 roku do zespołu Sofuja (od słów: Soul, Funk, Jazz). 

Ilustracja
Bo Saris, źródło: Wikipedia
Wkrótce jednak Titulaer postawił na solową karierę i w 2003 roku wziął udział w holenderskiej edycji programu Idol. Był to niewątpliwie strzał w dziesiątkę, bo audycja przyniosła mu zwycięstwo i tak Boris wydał swój debiutancki singiel When You Think Of Me, a następnie kolejny - M.S.G. Te utwory promowały płytę Sarisa - Rely on Me.

Cztery lata później ukazał się drugi krążek artysty - Holy Pleasure, a po dwóch kolejnych latach - Live My Life. W 2012 roku nastąpił przełom w karierze Borisa - zdecydował się na rozszerzenie swojej kariery na zagraniczny rynek. Przybrał więc pseudonim Bo Saris (Bo - od imienia Boris, a nazwisko Saris nosiła jego matka). To ułatwiło mu nawiązanie współpracy z angielskim menedżmentem, wkrótce także podpisał kontrakt z Universal Music.
Bo Saris, źródło: taddlr.com
Od tego czasu niewątpliwie jego kariera nabrała tempa. Pojawiły się takie piosenki jak She's on Fire i The Addict, zapowiadające kolejny album artysty - Gold (2014). Płyta jest absolutnym sukcesem Sarisa - zdobyła pozytywne opinie dziennikarzy i krytyków muzycznych, podbiła również moje serce. Bo hipnotyzuje swoim niepowtarzalnym wokalem, o którym nie można powiedzieć "ładny", bo byłoby to... niestosowne określenie. Saris jest po prostu niepowtarzalny i oryginalny. Kto, tak jak on, potrafi wyciągnąć tak wysokie dźwięki? Kto ma tyle energii i pazura w głosie? 

Po wydaniu płyty Gold artysta wyruszył w trasę koncertową promującą album. Pojawił się również w Polsce, w klubie Syreni Śpiew (Warszawa) i w Muzycznym Studiu Programu III Polskiego Radia. Wystąpił też podczas koncertu sylwestrowego we Wrocławiu. 

Na początku 2015 roku ukazał się singiel One Mo'Gain. Saris tworzy muzykę soulową, funkową, jazzową. Niewątpliwie jego głos jest bardzo charakterystyczny i nie sposób go nie rozpoznać. A jak już się rozpozna... nie chce się wyłączać, tylko słuchać i słuchać... 

Martyna Janekowicz.

____________
 
 

Melodie Melody



Pamiętam dokładnie moment, gdy usłyszałam ją po raz pierwszy. Jechałam w samochodzie z włączonym radiem Zet Chilli, kiedy nagle rozbrzmiała przyjemna melodia, niczym z czarno-białego filmu. A później głos wokalistki dopełnił całość swoim niesamowitym klimatem. Rozpłynęłam się i odpłynęłam razem z piosenką... 
Melody Gardot, źródło: www.allaboutjazz.com
To był pierwszy raz kiedy zetknęłam się z Melody Gardot. Zupełnie nie wiem dlaczego nie słyszałam o niej wcześniej, ale szybko nadrobiłam zaległości. A warto, bo artystka urzeka na każdym kroku – swoim niesamowitym, aksamitnym głosem i klimatem piosenek, które przenoszą w inny świat.


Jak się okazuje, Melody ma z naszym krajem wiele wspólnego. Wychowywała ją babcia – polska emigrantka powojenna, bo matka Gardot często podróżowała w związku z pracą jako fotograf. Melody wcześnie zainteresowała się muzyką i już jako 9-latka pobierała lekcje. Gdy miała 16 lat grywała na fortepianie w barach w rodzinnej Filadelfii. W 2003 roku miała poważny wypadek, który zmienił całe jej dotychczasowe życie. Doznała neurologicznego urazu głowy, urazu rdzenia kręgowego i złamania miednicy. W związku z poważnymi obrażeniami zmieniła się jej wrażliwość na dźwięk i światło – dlatego zazwyczaj nosi ciemne okulary.



Leczenie w szpitalu... paradoksalnie zbliżyło ją do muzyki. To tam nauczyła się grać na gitarze i zaczęła pisać piosenki. Wkrótce nagrała swoją pierwszą Epkę – Some Lessons: The Bedroom Sessions. Jej debiut zauważyła wytwórnia Universal Records i Gardot podpisała muzyczny kontrakt. W 2006 roku ukazał się album Worrisome Heart.



3 lata później Melody nagrała kolejną płytę My One and Only Thrill, gdzie znalazły się takie perełki jak Baby, I'm a Fool, czy Your Heart Is as Black as Night – piosenka wykorzystana w filmie Była sobie dziewczyna. Album czaruje niepowtarzalnymi dźwiękami i klimatem, dzięki któremu można się wyciszyć, zrelaksować. Melody z niesamowitą lekkością śpiewa wszystkie kompozycje i wciąga w swój muzyczny świat.

Melody Gardot, scena z teledysku Baby, I'm a Fool, źródło: www.brave-art.eu
- Posłuchaj piosenki! -> klik
Artystka gościła w naszym kraju już kilka razy. W 2009 roku, w związku z promocją płyty zagrała w Radiowym Studiu im. Agnieszki Osieckiej. Podczas wywiadu zaskoczyła dziennikarza Programu Trzeciego Piotra Barona, przytaczając powiedzenie swojej babci "Bo dam ci po dupie". Gardot wystąpiła także w 2012 roku podczas Warsaw Summer Jazz Days i w Szczecinie w Zamku Książąt Pomorskich. Póki co, w tym roku niestety nie szykuje się, by wokalistka zagrała w Polsce. Melody wystąpi w czasie wakacji we Francji, Hiszpanii i Szwajcarii. Jeśli wybieracie się w te rejony, koniecznie sprawdźcie, czy bilety na jej koncert są jeszcze dostępne!

Martyna Janekowicz

_____________

Poznaj pannę Johnson



Ma 24 lata i wszystko, czego potrzebuje prawdziwy artysta: charyzmę, niekwestionowany talent i niesamowity głos. Teksty do piosenek pisze sama i potrafi stworzyć kilka wersji muzycznych każdej z nich. Tak naprawdę do wykonania utworu wystarczyłby jej sam głos. To właśnie Kimbra.

Jeśli nie kojarzysz tej artystki po wstępie, to nic dziwnego. Zaraz zapali się lampka w głowie. Mimo wielu sukcesów, w Polsce nie jest zbyt popularna. Piosenkarka znana jest przede wszystkim w Nowej Zelandii, z której pochodzi, a jej polscy fani, to słuchacze muzyki alternatywnej, indie pop, soulu i jazzu, bo taką ona sama tworzy. Gdy przytoczymy jednak hit roku 2012 – piosenkę Somebody that I used to know, większość zacznie artystkę kojarzyć. To właśnie z nią Gotye nagrał utwór, który w Polsce zajmował przez 18 tygodni pierwsze miejsce na Liście Przebojów Programu Trzeciego, ustanawiając tym nowy rekord.

 Martyna Janekowicz

Czytaj dalej: publikacja na szafamuzyczna.org


_____________

Gdzie ta "stara" Chylińska?

Młoda, gniewna, bezkompromisowa. Mówiła to, co myśli. Niektóre z jej tekstów były wulgarne, przepełnione złością. W moim odczuciu posiadaczka jednego z najlepszych rockowo - metalowych, żeńskich głosów na świecie. Ubrana na czarno, glany na nogach, energia na scenie i przepełnione nią teledyski zespołu O.N.A. Najmłodsza członkini tej grupy stała się charyzmatyczną liderką.


Zespół wydał w sumie pięć płyt odnosząc wiele sukcesów. Druga płyta zatytułowana Bzzzzz przyniosła O.N.A dwa Fryderyki w kategoriach „Zespół roku” oraz „Płyta roku”. Podczas ceremonii wręczania nagród z Chylińskiej wyszła prawdziwa, zbuntowana natura. Dwudziestoletnia wówczas Agnieszka „pozdrowiła” swoich nauczycieli krótkim zdaniem „Fuck off, nienawidzę was”. Dlatego była wyjątkowa, charyzmatyczna. Niepoprawna politycznie. Bez żadnych zahamowań. Po prostu zrobi i powie to, co tylko będzie chciała. Jakoś trzeba się wyróżniać... Czy to takim językiem – wyszczekanym i niegrzecznym oraz fenomenalnym, rockowym wokalem, jak w przypadku Chylińskiej, czy też w inny sposób, chociażby oryginalnym ubiorem (przykładem niech będzie amerykański, rockowy zespół KISS, którego członkowie malują twarze w charakterystyczny sposób na czas koncertów, teledysków) – tylko takich artystów zapamiętamy na dłużej. Będziemy kojarzyli konkretne brzmienia instrumentów, partie wokalne, ubiór, wypowiedzi... właśnie z nimi.

Ale co, gdy tak charyzmatyczna postać postanawia zmienić się nie do poznania, odwrócić swój wizerunek niemal o 180 stopni? Złośliwi powiedzą, że to już nie to samo. Że ktoś się sprzedał, skończył. Klasyczny tekst wśród antyfanów zespołu Metallica – „Metallica skończyła się na Kill’em all”…

Takiej zmiany dokonała właśnie Agnieszka Chylińska. Z gniewnej małolaty, niechętnie pokazującej się w mediach, wyrosła prawdziwa gwiazda show-businessu. Począwszy od tak błahej kwestii, jak mogłoby się wydawać - czyli ubioru, wyglądu. Agnieszka zmieniła glany na rzecz szpilek, a czarne spodnie i luźne bluzy zastąpiła sukienkami, spódniczkami i innymi, kobiecymi, kolorowymi fatałaszkami. W późniejszym czasie zmieniła nawet kolor włosów na wścieknięty blond…
Jurorka w „Mam talent”, w tabloidach chwali się swoim życiem prywatnym. Szczęśliwa matka, żona. Złośliwi tylko czekają, by zarzucić, że to już nie ta sama Chylińska.



Najważniejszą jednak zmianą był zupełnie inny repertuar śpiewany przez Agnieszkę. Za czasów O.N.A powstał chociażby ostry utwór pod tytułem Pieprz, który opowiadał... no właśnie, o tym. Po rozpoczęciu kariery solowej Chylińska postanowiła grać pop zahaczający o disco, nagrywając na przykład utwór Chcę Ci tyle dać. Ot, taki utwór pod publikę, żeby się dobrze bawić w klubach. Niewyobrażalny kontrast. 
 
Kolejny utwór – Gorąca prośba – która zaprezentowana w ten sposób, takimi słowy... może zbić z tropu chyba każdego. Zainteresowanych odsyłam do oryginału. Następnie posłuchajmy kawałka Nie mogę cię zapomnieć już śpiewany przez „nową” Chylińską. Kolejne kilka akordów z „chwytającym za serce” tekstem. Po prostu, typowy imprezowy utwór, stworzony, by łatwo zapamiętać tekst i zwyczajnie się pobawić. Nic szczególnego. Kontrast pomiędzy tymi dwoma wykonaniami po raz kolejny… niemal oszałamiający.

Czy to zmiana na gorsze? Ciężko oceniać krytycznie fakt, że Chylińska dojrzała, przestała być niegrzeczną gówniarą w glanach i czarnych spodniach. Może po prostu zaczęła śpiewać to, co w jej duszy gra. Czy to wada? Moim zdaniem naturalna kolej rzeczy.

Faktem jest, że nadal ma ten rockowy, zachrypnięty głos. Pokazuje to w występach na żywo, czasem nawet growlując. Ta „czarna”, niegrzeczna gówniara wciąż gdzieś tam jest, aczkolwiek odrobinę przyćmiona przez matczyny instynkt i pełnienie roli matki w ogólnym tego sformułowania znaczeniu.




Pomimo, że absolutnie UWIELBIAM muzykę wykonywaną przez O.N.A i bardzo chciałbym jeszcze usłyszeć Agę w takich klimatach… to szanuję drogę, którą wybrała. Trafiła w szersze grono odbiorców... Złośliwi powiedzą, że poleciała na kasę, zaczęła grać pod publikę. Niech sobie mówią. Zawsze można przecież wrócić do starych nagrań, posłuchać Chylińskiej sprzed lat. A może kiedyś reaktywacja O.N.A? Kto wie, co Jej głowie siedzi...

Filip Wróblewski




1 komentarz: