Ogólnie rzecz biorąc, muzyka rockowa jest stosunkowo prosta. Kilka akordów, chwytliwy gitarowy riff, charakterystyczny wokal... W wielu przypadkach nawet tekst schodzi na drugi plan – może traktować o najbardziej oczywistej, a wręcz banalnej rzeczy: głupim spotkaniu, wyjściu do baru, czy randce z kobietą. I na tym polega jej urok.
Jest prosta, a jednocześnie ma w sobie coś takiego, że masz ochotę złapać gitarę i powtórzyć zagrany riff, czy refren, rytmicznie skakać, czy mimowolnie potrząsać głową. Do tego wszystkiego przydałoby się jeszcze gitarowe solo, nieprawdaż? Najlepiej takie, które idealnie dopełnia całość, składa się z dobrze dobranych dźwięków, a nie stanowi tylko popis umiejętności technicznych.
Opisuję tutaj, mocno subiektywnie, idealny przepis na świetny, rockowy/hard-rockowy, czy hard bluesowy kawałek. Mistrzowie korzystają z tego przepisu do dziś, a każdy ich nowy numer to magia, która nie pozwala przyciszać płyty w samochodzie. Mam na myśli na przykład wiekowych już AC/DC, którzy jakiś czas temu wydali nowy album, idealnie wpasowując się w tę konwencję, w ten idealny przepis – przez co kawałki na nowej płycie brzmią jak te nagrane wiele lat wcześniej. Tak samo działa muzycznie nieśmiertelny Gary Moore, który praktycznie w każdym utworze stosował tę samą tonację, proste teksty, wersy powtarzane kilkanaście razy w czasie trwania utworu. Ale mimo tej prostoty, jest magia, mistrzostwo, kunszt. Po tym przydługim wstępie, w którym starałem się opisać esencję, magię muzyki rockowej, przejdźmy do głównych bohaterów tekstu – zespołu Rockoholic z Mikołajem Krawczykiem na czele.
Na dobrą sprawę, miałem jedynie dwa kawałki do dyspozycji (zespół wydał dwa single) i urywek z próby zespołu. Pominę w tym przypadku teksty piosenek, bo tak jak już napisałem, dla mnie w muzyce rockowej schodzą one na dalszy plan. Być może dlatego, że sam jestem gitarzystą i raczej skupiam się na muzyce gitarowo - sekcyjnej. Nie o to chodzi, że same słowa są zbędne – po prostu istnieje wiele przebojów, które mają bardzo prosty, a często i powtarzający się tekst, a stały się ponadczasowe. Chodzi o całość. Przechodząc do zespołu Rockoholic, zastanawiam się – czy to na pewno muzyka rockowa, tak jak wskazuje nazwa? Bardziej nazwałbym ją pop-rockową. Niby są przesterowane gitary, rozpoznawalny wokalista, prosta forma zachowana, ale czegoś mi jednak brakuje, by nazwać w pełni Rockoholic „zespołem rockowym”.
Opisuję tutaj, mocno subiektywnie, idealny przepis na świetny, rockowy/hard-rockowy, czy hard bluesowy kawałek. Mistrzowie korzystają z tego przepisu do dziś, a każdy ich nowy numer to magia, która nie pozwala przyciszać płyty w samochodzie. Mam na myśli na przykład wiekowych już AC/DC, którzy jakiś czas temu wydali nowy album, idealnie wpasowując się w tę konwencję, w ten idealny przepis – przez co kawałki na nowej płycie brzmią jak te nagrane wiele lat wcześniej. Tak samo działa muzycznie nieśmiertelny Gary Moore, który praktycznie w każdym utworze stosował tę samą tonację, proste teksty, wersy powtarzane kilkanaście razy w czasie trwania utworu. Ale mimo tej prostoty, jest magia, mistrzostwo, kunszt. Po tym przydługim wstępie, w którym starałem się opisać esencję, magię muzyki rockowej, przejdźmy do głównych bohaterów tekstu – zespołu Rockoholic z Mikołajem Krawczykiem na czele.
Rockoholic - Mokołaj Krawczyk, fot. Robert Stasiukiewicz |
Może dlatego, że gitary grają dość płasko, a praktycznie cały utwór brzmi podobnie? Ścieżki gitarowe i wokalne są nieco schematyczne i mogłyby bardziej zaskakiwać. Solo gitarowe z kolei, zdaje się być niejako wyjęte z innego utworu, albo bywa po prostu zaimprowizowane – bez wyraźnego akcentu na odpowiednich dźwiękach, a artykulacja nie do końca przejrzysta. To oczywiście nic złego – ale w rozumieniu pop-rockowym, komercyjnym, radiowym. Gdyby jednak pomyśleć o zespole Rockoholic jak o „artyście przyjaznemu mediom”, to wpasowują się idealnie. Piosenki zawierają również chórki, co dopełnia całość, a i jest przystojny frontman w skórzanej kurtce z gitarą.
Ktoś może powiedzieć, że trochę zbyt krytycznie podszedłem do tematu „czystej muzyki rockowej”, bo „przecież każdy pisze takie piosenki, by ludzie ich słuchali i żeby były puszczane w stacjach radiowych”. No, prawie każdy. Oczywiście, fakt jest taki, że muzyka w ogólnym znaczeniu bardzo się skomercjalizowała. To jasne, choć niektórym ciężko się z tym pogodzić... Ciężko też przejść obojętnie obok rozpoznawalności Mikołaja Krawczyka, ze względu na aktorską karierę, która też niewątpliwie wpływa na popularność Zespołu. To ważne, bo konkurencja na rynku muzycznym jest przeogromna.
Niewątpliwie zespół Rockoholic to kandydaci do odniesienia radiowego, medialnego sukcesu. Gdyby tylko popracować jeszcze nad większą charyzmą (bo potencjał jest) i „konkretniejszymi gitarami”, to sukces murowany.
Filip Wróblewski.
___
UWAGA!
Po reaktywacji i zmianach w składzie zespół Rockoholic wystąpi 10 stycznia 2016 o godz. 17.30 w Bonarka City Center w Krakowie. Koncert w ramach WOŚP.
Będąc nastolatką natknęłam się na film biograficzny o pewnym muzyku. Niesamowicie mnie zaciekawił i z zapartym tchem ogłądałam go do końca. Tego artysty nie znałam wcześniej, ale z każdą minutą chciałam dowiedzieć się o nim więcej i czekałam na kolejne piosenki prezentowane w filmie. Jego głos niesamowicie mnie urzekał, a tuż po napisach końcowych pobiegłam do rodziców prosząc o jego płytę – o płytę Nat King Cole'a
Nat King Cole, fot. źródło: schedule.wwtw.com |
Zawdzięczam mu moją miłość do jazzowych ballad. Wciąż puszczam tę płytę (tak, dostałam ją!) i przenoszę się z Natem w inny świat. I jego głos wciąż wywołuje u mnie ciarki – bo potrafił niesamowicie hipnotyzować.
Nat King Cole, a właściwie Nathaniel Adams Coles urodził się w 1919 roku (inne źródła podają 1917, a nawet 1915 rok), a zmarł w 1965 w Santa Monica. Początkowo występował jako pianista. Dopiero później rozpoczął karierę wokalisty. W 1937 roku grał koncerty w klubach jazzowych w Los Angeles. Podobno to właśnie tam, w klubie Sewanee Inn, narodził się jego przydomek "King" – właściciel klubu przezywał go "King Cole" i zaproponował, by na czas koncertów wkładał papierową koronę na głowę. Sama korona nie przetrwała, ale przezwisko się przyjęło i zostało z muzykiem już na stałe.
Nat King Cole, fot. źródło: vintageblackglamour.tumblr.com |
W 1939 roku Cole rozpoczął przygodę z zespołem, występując razem z Oscarem Moore'em oraz Wesleyem Prince'em jako Trio King Cole.
Z biegiem czasu muzyk odszedł jednak od "typowego" grania jazzu w stronę delikatniejszych ballad. Ale to właśnie dzięki nim stał się tak szeroko rozpoznawalny – przeszedł do historii jako artysta śpiewający "przyjemną", często romantyczną muzykę.
Najbardziej znanymi utworami artysty są: Unforgettable (to mój absolutny nr 1 wśród jego piosenek), nostalgiczne When I Fall in Love, czy Mona Lisa. Wszystkie piosenki Cole'a są dla mnie niepowtarzalne i po prostu urzekające. Ich klimat, jego ciepły, głęboki głos o niesamowitej barwie tworzą idealną całość.
Co być może zaskakujące, za życia Cole palił trzy paczki papierosów dziennie! Podobno twierdził, że to właśnie papierosom zawdzięcza swoją barwę głosu. Niestety, nie skończyło się to dobrze – to właśnie przez nie przedwcześnie zmarł – na raka płuc, żyjąc zaledwie 46. lat.
Artystę pochowano w Mauzoleum Wolności w Forest Lawn w Glendale w Kalifornii (USA). W 2000 roku Cole został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame - muzeum honorującego artystów rockowych i inne osoby, które wniosły wkład w rozwój muzyki. Swój talent Nat King Cole "przekazał" córce, Natalie Cole, która rozpoczęła przygodę z muzyką już w wieku 11. lat. W 1991 artystka wydała album Unforgettable... With Love, z własnymi aranżacjami piosenek ojca – który przyniósł największy sukces w jej karierze.
Martyna Janekowicz.
_________
Kennedy
Myles Kennedy |
przypadek
– śledząc muzyczne dokonania jednego z moich ulubionych
gitarzystów – Slasha. To z nim właśnie Myles Kennedy zaczął
współpracę w 2009 roku, kiedy to nagrali razem dwa utwory na
pierwszą solową płytę gitarzysty Guns n’ Roses.
Myles
urodził się w 1969 w małym mieście Spokane w stanie Waszyngton. W
USA, rzecz jasna. Przed karierą u boku Slasha grał w kilku
zespołach, zarówno jako wokalista, jak i gitarzysta. Zdarzyło mu
się nawet zagrać w filmie „Gwiazda rocka” – dla ciekawskich.
Jak
już wspominałem, frontman formacji Alter Bridge, jeszcze wcześniej
w szkolnym bandzie They Mayfield Four, rzucił mi się w uszy
dopiero, gdy zaczął współpracę ze Slashem, dlatego też skupię
się na tej części jego kariery.
Przede
wszystkim, Myles ma niesamowity głos, 4 oktawy. Potrafi śpiewać
zarówno wysokie partie tenorowym głosem, jak i pomruczeć ciepłym,
barytonowym brzmieniem w dolnych rejestrach. Płyta Apocalyptic Love, wydana w 2012 roku, to po prostu mistrzostwo świata.
Zarówno gitarowo, muzycznie, jak i wokalnie. Myles w każdym utworze
śpiewa inaczej, genialna barwa przyprawia o ciarki i chyba nigdy się
nie nudzi. Doskonały technicznie.
Słuchając
nagrań z koncertów, ciężko oprzeć się wrażeniu, że Myles jest
jednym z najlepiej brzmiących na żywo wokalistów rockowych.
Wielokrotnie razem ze Slashem wykonywali utwory z repertuaru Guns n’
Roses, w których także wypadał fenomenalnie. Śmiem twierdzić, że
obecnie lepiej. niż starzejący się już Axl Rose (wokalista
Gunsów).
Myles Kennedy i Slash |
Warto
też wspomnieć o występach akustycznych, w których Myles dodatkowo
gra na gitarze. Ja na początku swojej „kariery” gitarowej nie
potrafiłem wykrztusić z siebie słowa, gdy grałem, a co dopiero
śpiewać. NA TAKIM POZIOMIE. Czapki z głów. Prawie godzinny
koncert z Max Sessions w 2010 roku ze Slashem wciąż robi na mnie
ogromne wrażenie. Mistrzostwo. Ciężko napisać coś więcej o
człowieku, którego nie da się pomylić z nikim innym. Kilka słów
wystarczy, by osoby średnio zorientowane w temacie usłyszały, że
mają do czynienia z bardzo dobrym wokalistą, a Ci bardziej "siedzący" w temacie nie będą mieli wątpliwości, że to
właśnie Myles.
Myles Kennedy |
Ten,
nazwijmy to, luźny felieton to jedynie przedstawienie czubka góry
lodowej talentu i kariery Mylesa Richarda Bass’a (bo takie też
jest jego prawdziwe nazwisko) i zachęta do poznania bliżej
twórczości. Nie tylko we współpracy ze Slashem, ale również
Alter Bridge, gdzie Myles dzielnie pełni również funkcję
gitarzysty rytmicznego u boku kolejnego wirtuoza – Marka
Tremonti’ego.
Zachęcam więc do pogrzebania głębiej w internecie, a przede wszystkim posłuchania przedstawionego przeze mnie muzyka. Mnie osobiście najbardziej urzekł w wykonaniach akustycznych, a Was? Piszcie na fanpejdżu! Do napisania.
Filip Wróblewski
__________
I'm
on fire!
Przyznaję się, szaleję za nim odkąd go pierwszy raz usłyszałam. Przyznaję, przesłuchałam wersje oryginalne jego piosenek, jak i te, które grał akustycznie. Bo Saris zagościł na dobre na mojej playliście oraz w muzycznej pamięci i sercu. Jego niepowtarzalny głos i chwytliwe piosenki absolutnie przenikają do podświadomości i wywołują... nucenie oraz mimowolne podrygiwanie.
Bo Saris, a właściwie Boris Titulaer urodził się w "muzycznej rodzinie" - jego ojciec, znany artysta jazzowy, nie mógł nie zarazić syna swoją pasją. Boris poszedł tą samą drogą, przyłączając się w 2001 roku do zespołu Sofuja (od słów: Soul, Funk, Jazz).
Wkrótce jednak Titulaer postawił na solową karierę i w 2003 roku wziął udział w holenderskiej edycji programu Idol. Był to niewątpliwie strzał w dziesiątkę, bo audycja przyniosła mu zwycięstwo i tak Boris wydał swój debiutancki singiel When You Think Of Me, a następnie kolejny - M.S.G. Te utwory promowały płytę Sarisa - Rely on Me.
Cztery lata później ukazał się drugi krążek artysty - Holy Pleasure, a po dwóch kolejnych latach - Live My Life. W 2012 roku nastąpił przełom w karierze Borisa - zdecydował się na rozszerzenie swojej kariery na zagraniczny rynek. Przybrał więc pseudonim Bo Saris (Bo - od imienia Boris, a nazwisko Saris nosiła jego matka). To ułatwiło mu nawiązanie współpracy z angielskim menedżmentem, wkrótce także podpisał kontrakt z Universal Music.
Od tego czasu niewątpliwie jego kariera nabrała tempa. Pojawiły się takie piosenki jak She's on Fire i The Addict, zapowiadające kolejny album artysty - Gold (2014). Płyta jest absolutnym sukcesem Sarisa - zdobyła pozytywne opinie dziennikarzy i krytyków muzycznych, podbiła również moje serce. Bo hipnotyzuje swoim niepowtarzalnym wokalem, o którym nie można powiedzieć "ładny", bo byłoby to... niestosowne określenie. Saris jest po prostu niepowtarzalny i oryginalny. Kto, tak jak on, potrafi wyciągnąć tak wysokie dźwięki? Kto ma tyle energii i pazura w głosie?
Po wydaniu płyty Gold artysta wyruszył w trasę koncertową promującą album. Pojawił się również w Polsce, w klubie Syreni Śpiew (Warszawa) i w Muzycznym Studiu Programu III Polskiego Radia. Wystąpił też podczas koncertu sylwestrowego we Wrocławiu.
Na początku 2015 roku ukazał się singiel One Mo'Gain. Saris tworzy muzykę soulową, funkową, jazzową. Niewątpliwie jego głos jest bardzo charakterystyczny i nie sposób go nie rozpoznać. A jak już się rozpozna... nie chce się wyłączać, tylko słuchać i słuchać...
Martyna Janekowicz.
____________
Melodie Melody
Przyznaję się, szaleję za nim odkąd go pierwszy raz usłyszałam. Przyznaję, przesłuchałam wersje oryginalne jego piosenek, jak i te, które grał akustycznie. Bo Saris zagościł na dobre na mojej playliście oraz w muzycznej pamięci i sercu. Jego niepowtarzalny głos i chwytliwe piosenki absolutnie przenikają do podświadomości i wywołują... nucenie oraz mimowolne podrygiwanie.
Bo Saris, a właściwie Boris Titulaer urodził się w "muzycznej rodzinie" - jego ojciec, znany artysta jazzowy, nie mógł nie zarazić syna swoją pasją. Boris poszedł tą samą drogą, przyłączając się w 2001 roku do zespołu Sofuja (od słów: Soul, Funk, Jazz).
Bo Saris, źródło: Wikipedia |
Cztery lata później ukazał się drugi krążek artysty - Holy Pleasure, a po dwóch kolejnych latach - Live My Life. W 2012 roku nastąpił przełom w karierze Borisa - zdecydował się na rozszerzenie swojej kariery na zagraniczny rynek. Przybrał więc pseudonim Bo Saris (Bo - od imienia Boris, a nazwisko Saris nosiła jego matka). To ułatwiło mu nawiązanie współpracy z angielskim menedżmentem, wkrótce także podpisał kontrakt z Universal Music.
Bo Saris, źródło: taddlr.com |
Po wydaniu płyty Gold artysta wyruszył w trasę koncertową promującą album. Pojawił się również w Polsce, w klubie Syreni Śpiew (Warszawa) i w Muzycznym Studiu Programu III Polskiego Radia. Wystąpił też podczas koncertu sylwestrowego we Wrocławiu.
Na początku 2015 roku ukazał się singiel One Mo'Gain. Saris tworzy muzykę soulową, funkową, jazzową. Niewątpliwie jego głos jest bardzo charakterystyczny i nie sposób go nie rozpoznać. A jak już się rozpozna... nie chce się wyłączać, tylko słuchać i słuchać...
Martyna Janekowicz.
____________
Melodie Melody
Pamiętam dokładnie moment, gdy
usłyszałam ją po raz pierwszy. Jechałam w samochodzie z włączonym
radiem Zet Chilli, kiedy nagle rozbrzmiała przyjemna melodia, niczym
z czarno-białego filmu. A później głos wokalistki dopełnił
całość swoim niesamowitym klimatem. Rozpłynęłam się i
odpłynęłam razem z piosenką...
Melody Gardot, źródło: www.allaboutjazz.com |
To był pierwszy raz kiedy zetknęłam
się z Melody Gardot. Zupełnie nie wiem dlaczego nie słyszałam o
niej wcześniej, ale szybko nadrobiłam zaległości. A warto, bo
artystka urzeka na każdym kroku – swoim niesamowitym, aksamitnym
głosem i klimatem piosenek, które przenoszą w inny świat.
Jak się okazuje, Melody ma z naszym
krajem wiele wspólnego. Wychowywała ją babcia – polska
emigrantka powojenna, bo matka Gardot często podróżowała w
związku z pracą jako fotograf. Melody wcześnie zainteresowała się
muzyką i już jako 9-latka pobierała lekcje. Gdy miała 16 lat
grywała na fortepianie w barach w rodzinnej Filadelfii. W 2003 roku
miała poważny wypadek, który zmienił całe jej dotychczasowe
życie. Doznała neurologicznego urazu głowy, urazu rdzenia
kręgowego i złamania miednicy. W związku z poważnymi obrażeniami
zmieniła się jej wrażliwość na dźwięk i światło – dlatego
zazwyczaj nosi ciemne okulary.
Leczenie w szpitalu... paradoksalnie
zbliżyło ją do muzyki. To tam nauczyła się grać na gitarze i
zaczęła pisać piosenki. Wkrótce nagrała swoją pierwszą Epkę –
Some Lessons: The Bedroom Sessions. Jej debiut zauważyła
wytwórnia Universal Records i Gardot podpisała muzyczny kontrakt. W
2006 roku ukazał się album Worrisome Heart.
3 lata później Melody nagrała
kolejną płytę My One and Only Thrill, gdzie znalazły się
takie perełki jak Baby, I'm a Fool, czy Your Heart Is as Black as Night – piosenka wykorzystana w filmie Była sobie
dziewczyna. Album czaruje
niepowtarzalnymi dźwiękami i klimatem, dzięki któremu można się
wyciszyć, zrelaksować. Melody z niesamowitą lekkością śpiewa
wszystkie kompozycje i wciąga w swój muzyczny świat.
Melody Gardot, scena z teledysku Baby, I'm a Fool, źródło: www.brave-art.eu | - Posłuchaj piosenki! -> klik |
Artystka gościła w naszym kraju już
kilka razy. W 2009 roku, w związku z promocją płyty zagrała w
Radiowym Studiu im. Agnieszki Osieckiej. Podczas wywiadu zaskoczyła
dziennikarza Programu Trzeciego Piotra Barona, przytaczając
powiedzenie swojej babci "Bo dam ci po dupie". Gardot
wystąpiła także w 2012 roku podczas Warsaw Summer Jazz Days i w
Szczecinie w Zamku Książąt Pomorskich. Póki co, w tym roku
niestety nie szykuje się, by wokalistka zagrała w Polsce. Melody
wystąpi w czasie wakacji we Francji, Hiszpanii i Szwajcarii. Jeśli
wybieracie się w te rejony, koniecznie sprawdźcie, czy bilety na
jej koncert są jeszcze dostępne!
Martyna Janekowicz
_____________
Poznaj pannę Johnson
Ma 24 lata i wszystko, czego
potrzebuje prawdziwy artysta: charyzmę, niekwestionowany talent i
niesamowity głos. Teksty do piosenek pisze sama i potrafi stworzyć
kilka wersji muzycznych każdej z nich. Tak naprawdę do wykonania
utworu wystarczyłby jej sam głos. To właśnie Kimbra.
Jeśli nie kojarzysz tej artystki po
wstępie, to nic dziwnego. Zaraz zapali się lampka w głowie. Mimo
wielu sukcesów, w Polsce nie jest zbyt popularna. Piosenkarka znana
jest przede wszystkim w Nowej Zelandii, z której pochodzi, a jej
polscy fani, to słuchacze muzyki alternatywnej, indie pop, soulu i
jazzu, bo taką ona sama tworzy. Gdy przytoczymy jednak hit roku 2012
– piosenkę Somebody that I used to know, większość
zacznie artystkę kojarzyć. To właśnie z nią Gotye nagrał utwór,
który w Polsce zajmował przez 18 tygodni pierwsze miejsce na Liście
Przebojów Programu Trzeciego, ustanawiając tym nowy rekord.
Martyna Janekowicz
Czytaj dalej: publikacja na szafamuzyczna.org
_____________
Młoda,
gniewna, bezkompromisowa. Mówiła to, co myśli. Niektóre z jej
tekstów były wulgarne, przepełnione złością. W moim odczuciu
posiadaczka jednego z najlepszych rockowo - metalowych, żeńskich
głosów na świecie. Ubrana na czarno, glany na nogach, energia na
scenie i przepełnione nią teledyski zespołu O.N.A. Najmłodsza
członkini tej grupy stała się charyzmatyczną liderką.
Zespół
wydał w sumie pięć płyt odnosząc wiele sukcesów. Druga płyta
zatytułowana Bzzzzz przyniosła O.N.A dwa Fryderyki w
kategoriach „Zespół roku” oraz „Płyta roku”. Podczas
ceremonii wręczania nagród z Chylińskiej wyszła prawdziwa,
zbuntowana natura. Dwudziestoletnia wówczas Agnieszka „pozdrowiła”
swoich nauczycieli krótkim zdaniem „Fuck off, nienawidzę was”.
Dlatego była wyjątkowa, charyzmatyczna. Niepoprawna politycznie.
Bez żadnych zahamowań. Po prostu zrobi i powie to, co tylko będzie
chciała. Jakoś trzeba się wyróżniać... Czy to takim językiem –
wyszczekanym i niegrzecznym oraz fenomenalnym, rockowym wokalem, jak
w przypadku Chylińskiej, czy też w inny sposób, chociażby
oryginalnym ubiorem (przykładem niech będzie amerykański, rockowy
zespół KISS, którego członkowie malują twarze w
charakterystyczny sposób na czas koncertów, teledysków) – tylko
takich artystów zapamiętamy na dłużej. Będziemy kojarzyli
konkretne brzmienia instrumentów, partie wokalne, ubiór,
wypowiedzi... właśnie z nimi.
Ale
co, gdy tak charyzmatyczna postać postanawia zmienić się nie do
poznania, odwrócić swój wizerunek niemal o 180 stopni? Złośliwi
powiedzą, że to już nie to samo. Że ktoś się sprzedał,
skończył. Klasyczny tekst wśród antyfanów zespołu Metallica –
„Metallica skończyła się na Kill’em all”…
Takiej
zmiany dokonała właśnie Agnieszka Chylińska. Z
gniewnej małolaty, niechętnie pokazującej się w mediach, wyrosła
prawdziwa gwiazda show-businessu. Począwszy od tak błahej kwestii,
jak mogłoby się wydawać - czyli ubioru, wyglądu. Agnieszka
zmieniła glany na rzecz szpilek, a czarne spodnie i luźne bluzy
zastąpiła sukienkami, spódniczkami i innymi, kobiecymi, kolorowymi
fatałaszkami. W późniejszym czasie zmieniła nawet kolor włosów
na wścieknięty blond…
Jurorka
w „Mam talent”, w tabloidach chwali się swoim życiem prywatnym.
Szczęśliwa matka, żona. Złośliwi tylko czekają, by zarzucić,
że to już nie ta sama Chylińska.
Najważniejszą
jednak zmianą był zupełnie inny repertuar śpiewany przez
Agnieszkę. Za
czasów O.N.A powstał chociażby ostry utwór pod tytułem Pieprz,
który opowiadał... no właśnie, o tym. Po rozpoczęciu kariery
solowej Chylińska postanowiła grać pop zahaczający o disco,
nagrywając na przykład utwór Chcę Ci tyle dać. Ot, taki
utwór pod publikę, żeby się dobrze bawić w klubach.
Niewyobrażalny kontrast.
Kolejny
utwór – Gorąca prośba – która zaprezentowana w ten
sposób, takimi słowy... może zbić z tropu chyba każdego.
Zainteresowanych odsyłam do oryginału. Następnie posłuchajmy
kawałka Nie mogę cię zapomnieć już śpiewany przez „nową”
Chylińską. Kolejne kilka akordów z „chwytającym za serce”
tekstem. Po prostu, typowy imprezowy utwór, stworzony, by łatwo
zapamiętać tekst i zwyczajnie się pobawić. Nic szczególnego.
Kontrast pomiędzy tymi dwoma wykonaniami po raz kolejny… niemal
oszałamiający.
Czy
to zmiana na gorsze? Ciężko oceniać krytycznie fakt, że Chylińska
dojrzała, przestała być niegrzeczną gówniarą w glanach i
czarnych spodniach. Może po prostu zaczęła śpiewać to, co w jej
duszy gra. Czy to wada? Moim zdaniem naturalna kolej rzeczy.
Faktem
jest, że nadal ma ten rockowy, zachrypnięty głos. Pokazuje to w
występach na żywo, czasem nawet growlując. Ta „czarna”,
niegrzeczna gówniara wciąż gdzieś tam jest, aczkolwiek odrobinę
przyćmiona przez matczyny instynkt i pełnienie roli matki w ogólnym
tego sformułowania znaczeniu.
Pomimo,
że absolutnie UWIELBIAM muzykę wykonywaną przez O.N.A i bardzo
chciałbym jeszcze usłyszeć Agę w takich klimatach… to szanuję
drogę, którą wybrała. Trafiła w szersze grono odbiorców...
Złośliwi powiedzą, że poleciała na kasę, zaczęła grać pod
publikę. Niech sobie mówią. Zawsze można przecież wrócić do
starych nagrań, posłuchać Chylińskiej sprzed lat. A może kiedyś
reaktywacja O.N.A? Kto wie, co Jej głowie siedzi...
Filip Wróblewski
mam tak samo jak ty
OdpowiedzUsuń